Podobno każde pokolenie ma taką maturę, na jaką zasłużyło. Należy zazdrościć dzisiejszej młodzieży, że dane jest jej zdawać egzamin, który nie wymaga krwi, potu i łez. Wystarczy trochę zakasać rękawy, kilka razy poćwiczyć, parę rzeczy zrozumieć i w czerwcu można świętować zwycięstwo.
Obecna matura, jak się powszechnie twierdzi, jest łatwa do zaliczenia. Tę opinię potwierdzają co roku reakcje maturzystów – nieomal wszyscy się cieszą, szczególnie na egzaminie z języka polskiego. Niestety, egzamin ten ma jedną wadę, który kładzie się cieniem na wszystkie jego zalety. Otóż niezmiernie trudno zdać go na wysokim poziomie.
Komu więc nie zależy na wielkich wynikach, tylko chce osiągnąć minimum, ten z podniesioną głową może patrzeć w przyszłość. Większość licealistów maturę ma już niejako w kieszeni. Jeśli tylko ktoś potrafi napisać zrozumiale kilkadziesiąt zdań, trzymać się tematu, odróżniać Mickiewicza od Kochanowskiego, a Wokulskiego od Kmicica, zaś wynik 30 proc. go nie hańbi, nic złego w maju nie może mu się przytrafić. Problem mają jedynie ci, którzy chcą wznieść się nad poziomy, tj. ponad przeciętność.
Paradoksalnie maturą nie przejmują się uczniowie słabi i średni, ale
dobrzy i bardzo dobrzy. Przypomina to zawody sportowe, podczas których
drużyny kiepskie cieszą się, że w ogóle znalazły się w turnieju,
natomiast najlepsze zespoły przeżywają katusze z powodu niepewności, czy
uda im się wejść do finału i znaleźć się na podium.
Słabi grają jako tako, ale schodzą z boiska w wyśmienitym humorze, natomiast dobrzy grają doskonale, ale kończą mecz w złości, że nie zagrali jeszcze lepiej. Kiedy słabsi uczniowie zachowują się, jakby kończyli przedszkole, a nie liceum, rozbawieni aż do ostatniego dzwonka, ich zdolniejsi i bardziej ambitni koledzy z klasy wstydliwie uczą się do matury. Ale czy do tego egzaminu w ogóle trzeba się uczyć?
Poprzednie pokolenie uzyskiwało świadectwo dojrzałości dzięki ogromnej
pracy i niesłychanej cierpliwości. Dlatego najważniejszymi cechami
uczniów były pracowitość i systematyczność. Nauka w szkole polegała na
tępieniu lenistwa i wyrabianiu nawyku ciągłej pracy nad sobą.
Trzeba było przeczytać masę książek, odrobić mnóstwo prac domowych, wysłuchać niezliczonych objaśnień nauczycieli o tym, co poeta chciał powiedzieć. Po kilkuletnim morderczym wysiłku w poznawaniu literatury od antyku po współczesność, do tego wielu tekstów od deski do deski, zostawało się dopuszczonym lub nie – bo nauczyciel miał kiedyś takie prawo – do zdawania matury.
Teraz jest zupełnie inaczej.
Zakłada się, że matura jest dla każdego, kto przebrnął przez liceum. Jak
to się mówi potocznie, absolwentowi szkoły średniej świadectwo zdania
matury należy się jak psu zupa. Uczeń ma za zadanie tylko przygotować
się do zjedzenia tej zupy. Przede wszystkim chodzi o zrozumienie reguł
rządzących egzaminem.
Dlatego najważniejsze nie jest wbijanie sobie do
głowy ogromnej wiedzy, lecz wprawianie się w zasadach egzaminacyjnych.
Trzeba wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi, jak się rozwiązuje testy,
odpowiada na pytania i pisze wypracowanie pod tzw. klucz. Kto nie zna
reguł i zasad, nie pomoże mu żadna wiedza merytoryczna.
Poprzednie
pokolenia do matury głównie wkuwały, natomiast obecne powinny
uczestniczyć w co najmniej kilku próbnych egzaminach – aby pojąć, na
czym polega gra. Przypomina to przygotowywanie się do mistrzostw w piłce
nożnej, podczas którego drużyny rozgrywają mecze towarzyskie, aby
doświadczyć gry. Jeśli chce się wygrać, trzeba przede wszystkim grać.
Jeśli chce się zdać maturę, trzeba ją parę razy pozdawać na próbę. A
zatem dzisiejsi maturzyści uczą się, rozwiązując próbne testy,
sprawdzając, co potrafią i na jakie miejsce w rozgrywkach mogą liczyć.
Nie chodzi wcale o zgromadzenie najwyższej wiedzy, lecz o poużywanie
sobie w ćwiczeniach próbnych.
Mecz towarzyski
o niczym naprawdę ważnym nie decyduje, dlatego można rozegrać go na
pewnym luzie. To tylko sprawdzian umiejętności, predyspozycji i
wytrzymałości na stres. Najważniejsze o co w nim chodzi, to sam fakt
uczestniczenia w grze.
Tak samo jest z próbną maturą – chodzi tylko o
to, aby nabrać pewności siebie, sprawdzić, jak się gra z przeciwnikiem,
jak rozwiązuje się testy, jak wykorzystuje się czas, czy odczuwa się
pustkę w głowie, czy przypomina się to, co mówił trener, tzn. nauczyciel
itd. Próbne ćwiczenia są właśnie po to, aby poznać swoje dobre i złe
strony, a w razie porażki wiedzieć, nad czym należy szczególnie
popracować.
Przysłowie mówi, że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka, więc jak się uczeń przyzwyczai rozwiązywać próbne testy maturalne, to i z właściwymi sobie poradzi. O poziomie zawodnika świadczą treningi, w których wziął udział. Kto nie przesiedział odpowiedniej liczby godzin w szkolnej ławce lub przy domowym biurku, rozwiązując próbne testy, tego na właściwym egzaminie tak zacznie boleć tyłek, że nie będzie w stanie myśleć i podda się przed czasem.
Zastanówmy się, jak wygląda typowy dzień klasy w ostatnim roku nauki. Czy uczniowie są tak zadowoleni z siebie, że uważają, iż nie mają już nic do zrobienia? Czy zamiast brać udział w morderczych treningach, błogo sobie odpoczywają, a może nawet imprezują, czekając na rozpoczęcie mistrzostw? Jeśli tak jest, to chyba zawodnicy pomylili talent z przygotowaniem. Co z tego, że ktoś ma zdolność do grania, jeśli tuż przed zawodami nie zainwestował w ćwiczenia?
Jak napisał Czesław Miłosz, poeta pamięta, gorzej natomiast z uczniami.
Maturzyści zapominają na potęgę i potem na egzaminie wypisują bzdury.
Zaraz po egzaminie uświadamiają sobie, jak wiele błędów popełnili, i
zaczynają wpadać w panikę. Dręczą się, czy ich praca nie zostanie
zdyskwalifikowana z tego powodu, że pomyliło im się Odrodzenie z
Oświeceniem albo Orzeszkowa z Nałkowską?
Czy zostanie uznana praca, w której niepoprawnie zapisano imiona bohaterów albo poprzekręcano ich nazwiska? A co z gatunkami literackimi? Czy przejdzie zdanie, w którym Pana Tadeusza nazwano powieścią (powinno być: epos) a Wesele nowelą (powinno być: dramat)? Chcą wiedzieć, jakie braki mogą zadecydować, że w ogóle matury nie zdali.
Przede wszystkim nie
ulegajmy panice. Tak jak na mistrzostwach często zdarza się, że pierwszy
mecz drużyna rozegra słabo, tak samo maturzyście może szczególnie źle
pójść pierwszy przedmiot. Co by jednak nie było, matura nie składa się z
jednego egzaminu, lecz z wielu. Trzeba więc trzymać się zasady, że
nadzieja umiera ostatnia, i jakby nigdy nic przystępować do kolejnych
egzaminów.
Poza tym niezadowolenie z siebie jest normalnym uczuciem, ogarnia ono nawet tych, którzy – jak się później okazuje – zdali dany przedmiot na 100 procent. Niejednemu pesymiście, który wszem wobec nagadał, jak to mu słabo poszło, jest potem wstyd, gdy okaże się, że zdał najlepiej ze wszystkich. Dlatego nie przesadzajmy z czarnymi myślami. Jeśli już chcemy panikować, to lepiej teraz, gdy do matury zostało parę miesięcy i można jeszcze wszystko zmienić. Podstawy zdawanego przedmiotu trzeba zatem opanować.
Źle jest przygotowywać się do matury w atmosferze niefrasobliwości i całkowitej beztroski. Zbyt wiele zależy od tego egzaminu, aby traktować go jak przysłowiową bułkę z masłem. Jednak treningom nie sprzyja też atmosfera lęku i melancholii.