Nie od dziś zauważam, że od najmłodszych lat przyjmowałem fałszywe poglądy za prawdę
i że to, co od tego czasu zbudowałem na tak źle upewnionych podstawach, musi być bardzo
wątpliwe i niepewne. Uznałem więc, że powinienem raz w życiu wyzbyć się wszystkich
poglądów, które wcześniej zdarzyło mi się przyjąć na wiarę, i – gdybym miał ustalić coś
pewnego i trwałego w nauce – rozpocząć całkiem od nowa i od podstaw. [...]
Wszystko, co dotychczas uważałem za najbardziej prawdziwe i uzasadnione, przyjąłem
od zmysłów lub poprzez zmysły. Przekonywałem się już jednak niekiedy, że zmysły bywają
zwodnicze, a ostrożność nakazuje, by nie ufać całkowicie tym, którzy nas choć raz wprowadzili
w błąd.
Wszelako jednak możliwe jest, że [...] spotykamy wiele [...] rzeczy, co do których nie
można rozsądnie mieć wątpliwości [...] – na przykład to, że jestem tutaj i siedzę przy kominku,
że mam na sobie szlafrok, że przytrzymuję ręką tę oto kartkę papieru i inne rzeczy tego rodzaju.
[...]
A jednak muszę tutaj zwrócić uwagę, że jestem człowiekiem i jako taki sypiam
i przedstawiam sobie w snach takie same rzeczy, a czasem nawet jeszcze mniej prawdopodobne,
niż chorzy psychicznie przedstawiają sobie na jawie. A ileż to razy zdarzało mi się śnić nocą,
że jestem tutaj, że jestem ubrany i siedzę przy kominku, chociaż leżałem nagi w łóżku. A teraz
wydaje mi się przecież, że nie śnię, widząc ten papier, że ta głowa, którą poruszam, nie jest
uśpiona, że celowo i rozmyślnie wyciągam tę rękę i że ją czuję – to, co dzieje się we śnie, nie
jest ani tak jasne, ani tak wyraziste. Jednakże, gdy uważnie to rozważam, to przypominam sobie,
że często bywałem we śnie mylony przez podobne złudzenia. Biorąc pod uwagę to
spostrzeżenie, widzę z taką oczywistością, że nie ma żadnych pewnych wskazówek, dzięki
którym można by ściśle odróżnić jawę od snu, iż ogarnia mnie zdziwienie – zdziwienie tak
wielkie, że omal przekonuje mnie, iż faktycznie śpię. [...]
Nie będziemy chyba rozumować błędnie, jeśli powiemy, że [...] arytmetyka, geometria
i inne nauki tego rodzaju, które zajmują się wyłącznie rzeczami bardzo prostymi i bardzo
ogólnymi, nie dbając zbytnio o to, czy istnieją one w rzeczywistości, czy też nie, zawierają
w sobie coś pewnego i niepowątpiewalnego. Niezależnie bowiem od tego, czy czuwam, czy też
śpię, dwa plus trzy jest zawsze pięć, a kwadrat nigdy nie ma więcej niż cztery boki i nie wydaje
się możliwe, żeby prawdy tak jasne i tak oczywiste mogły być objęte podejrzeniem
jakiejkolwiek fałszywości czy niepewności.
Jednakowoż od dawna już jest w mej duszy przekonanie, że istnieje Bóg, który wszystko
może i który stworzył mnie i uczynił takim, jakim jestem. Lecz czy mogę wiedzieć, że nie
sprawił on, że wcale nie ma żadnej Ziemi, nieba, żadnego ciała przestrzennego, żadnego
kształtu, żadnej wielkości, żadnego miejsca, a mimo to ja mam spostrzeżenia zmysłowe tych
wszystkich rzeczy, i że to wszystko wydaje mi się istnieć w taki sposób, jak to widzę? [...]
[C]zy ja mogę wiedzieć, że Bóg nie sprawia, że mylę się za każdym razem, gdy dodaję do siebie
dwa i trzy lub gdy liczę boki kwadratu albo gdy wydaję sąd o czymś jeszcze łatwiejszym, jeśli
w ogóle można sobie wyobrazić coś łatwiejszego? [...]
Przyjmę więc teraz założenie, że wprawdzie nie Bóg, który jest w najwyższym stopniu
dobry i jest najwyższym źródłem prawdy, lecz że jakiś zły demon, tyleż przebiegły i zwodniczy,
ile potężny, użył całej swej zmyślności, ażeby mnie wprowadzić w błąd. [...]
Czy nie przyjąłem tym samym, że i mnie samego wcale nie ma? Ale jakżeby tak? Bez
wątpienia byłem, skoro powziąłem jakieś przekonanie lub choćby coś pomyślałem. Wprawdzie
jest jakiś zwodziciel, nie wiem jak potężny, który używa całej swej przebiegłości, by mnie wciąż wprowadzać w błąd. Więc bez wątpienia ja jestem, skoro on mnie zwodzi. Niech mnie
więc zwodzi, ile chce, a i tak nie sprawi, abym był niczym, jeśli tylko będę myślał, że jestem
czymś. W ten sposób, po dokładnym zastanowieniu i uważnym rozważeniu wszystkiego, uznać
należy za ustaloną tę konkluzję, iż stwierdzenie: j e s t e m , i s t n i e j ę jest z koniecznością
prawdziwe, ilekroć je wypowiadam lub pojmuję w duchu.
René Descartes, Medytacje o filozofii pierwszej, Kraków 2005.