Temat 1.
Jak wybory człowieka wpływają na jego życie? Rozważ problem, odwołując się
do fragmentu Pana Tadeusza, całego utworu Adama Mickiewicza oraz do
wybranego tekstu kultury. Twoja praca powinna liczyć co najmniej 250
wyrazów.
Adam Mickiewicz
Pan Tadeusz
Pomyśl o zemście, to wnet szatan broń podsunie.
Ledwiem pomyślał, szatan nasyła Moskali.
Stałem, patrząc; wiesz, jak wasz zamek szturmowali.
Bo fałsz, żebym był w jakiej z Moskalami zmowie.
[...]
Broniliście się, ty wiesz, dzielnie i przytomnie.
Zdziwiłem się; Moskale padali wkoło mnie,
Bydlęta, źle strzelają! – Na widok ich klęski
Złość mię znowu porwała. – Ten Stolnik zwycięski!
I tak-że mu na świecie wszystko się powodzi?
I z tej strasznej napaści z tryumfem wychodzi?
Odjeżdżałem ze wstydem – właśnie był poranek,
Wtem ujrzałem, poznałem: wystąpił na ganek
I brylantową szpinką ku słońcu migotał,
I wąs pokręcał dumnie i wzrok dumny miotał,
I zdało mi się, że mnie szczególniej urągał,
Że mnie poznał i ku mnie rękę tak wyciągał,
Szydząc i grożąc. – Chwytam karabin Moskala;
Ledwiem przyłożył, prawie nie mierzył – wypala!
Wiesz!...
[...]
Jest w tym zasługa: nie chcieć zostać winowajcą
Narodowym, choć naród okrzyczy cię zdrajcą!
Zwłaszcza w kim taka, jaka była we mnie duma!
Imię zdrajcy przylgnęło do mnie jako dżuma.
Odwracali ode mnie twarz obywatele,
Uciekali ode mnie dawni przyjaciele [...].
Moskwa mnie uważała gwałtem za stronnika,
Dano Soplicom znaczną część dóbr nieboszczyka,
Targowiczanie potem chcieli mnie zaszczycić
Urzędem. Gdybym wtenczas chciał się przemoskwicić!
Szatan radził – już byłem możny i bogaty;
Gdybym został Moskalem? Najpierwsze magnaty
Szukałyby mych względów; nawet szlachta braty,
Nawet gmin, który swoim tak łacnie uwłacza,
Tym, którzy Moskwie służą, szczęśliwszym – przebacza!
Wiedziałem to, a przecież – nie mogłem.
Uciekłem z kraju!
Gdziem nie był! com nie cierpiał!
Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz, Warszawa 2019.
Temat 2.
Czy sztuka może przynieść odpowiedzi na pytania o kondycję ludzką? Rozważ
problem i uzasadnij swoje zdanie, odwołując się do fragmentu Ludzi
bezdomnych Stefana Żeromskiego oraz wybranych tekstów kultury. Twoja
praca powinna liczyć co najmniej 250 wyrazów.
Stefan Żeromski
Ludzie bezdomni
– Zna pan Rybaka Puvis de Chavannes’a1? – rzekła panna Podborska.
– Rybaka? nie przypominam sobie...
– Taki z pana znawca i paryżanin – drwiła panna Wanda, wydymając wargi ze wzgardą.
– Alboż to ja jestem znawca i paryżanin? Ja jestem pospolity chirurg...
Kiedy to mówił, ukazał mu się obraz, o którym była mowa. Widział go przed rokiem
i uderzony niewypowiedzianą siłą tego arcydzieła zachował je w pamięci. Z czasem wszystko,
co stanowi samo malowidło, szczególną rozwiewność barw, rysunek figur i pejzażu, prostotę
środków i całą jakby fabułę utworu, przywaliły inne rzeczy i zostało tylko czujące wiedzenie
o czymś nad wszelki wyraz bolesnym. Wspomnienie owo było jak mętne echo czyjejś krzywdy,
jakiejś hańby bezprzykładnej, której nie byliśmy winni, a która przecie zdaje się wołać na nas
z ziemi dlatego tylko, że byliśmy jej świadkami. Panna Joanna, która rzuciła pytanie o Rybaka,
siedziała na końcu ławki za obydwiema panienkami i babcią. Czekając odpowiedzi, wychyliła
się trochę i uważnie przyglądała Judymowi. Ten, z konieczności, patrząc w te oczy jasne,
prawdziwie jasne, [...] zaczął przypominać sobie nawet barwy, nawet pejzaż. Uniesienie tych
oczu zdawało się przytaczać mu obraz, podpowiadać dawno zatarte wrażenie. Tak, pamiętał...
Chudy człowiek, a właściwie nie człowiek, lecz antropoid2 z przedmieścia wielkiej stolicy,
obrosły kłakami, w koszuli, która się na nim ze starości rozlazła, w portkach wiszących na
spiczastych kościach bioder, stał znowu przed nim ze swą podrywką3 zanurzoną w wodę. Oczy
jego spoczywają niby to na pałąkach trzymających siatkę, a jednak widzą każdego człowieka,
który przechodzi. Nie szukają współczucia, którego nie ma. Ani się żalą, ani płaczą. „Oto jest
pożytek wasz ze wszystkich sił moich, z ducha mojego...” – mówią doły jego oczu zapadłych.
Stoi tam ten wyobraziciel kultury świata, przerażający produkt ludzkości. Judym przypomniał
sobie nawet uczucie zdumienia, jakie go zdjęło, gdy słyszał i widział wrażenie innych osób
przed tym obrazem. Skupiały się tam tłumy wielkich dam, strojnych i pachnących dziewic,
mężczyzn w „miękkie szaty odzianych”. I tłum ten wzdychał. Łzy ciche płynęły z oczu tych,
którzy tam przyszli obarczeni łupami. Posłuszni rozkazowi nieśmiertelnej sztuki przez chwilę
czuli, jak żyją i co stwarzają na ziemi.
– Tak – rzekł Judym – prawda, widziałem ten obraz Puvis de Chavannes'a w Galerii
Luksemburskiej.
Panna Joanna cofnęła się za ramię pani Niewadzkiej. Doktór ujrzał tylko jej białe czoło
otoczone ciemnymi włosami.
– Jak tam panna Netka beczała... Jak beczała!... – szepnęła Judymowi panna Wanda
prawie do ucha. – Zresztą my wszystkie... Mnie samej leciały z oczu łzy takie ogromne jak
groch z kapustą.
– Ja nie mam zwyczaju... – uśmiechnęła się panna Natalia.
– Nie? – spytał doktór, leniwie mierząc ją wzrokiem.
– Bardzo mi żal było tego człowieka, szczególniej tych jego dzieci, żony... Wszystko to
takie chude, jakby wystrugane z patyków, podobne do suchych witek chrustu4 na pastwisku...
– mówiła, rumieniąc się, a jednocześnie z uśmiechem przymykając oczy.
1 Rybak Puvis de Chavannes’a – obraz malarza francuskiego Pierre’a Puvisa de Chavannes’a.
2 Antropoid – małpa człekokształtna.
3 Podrywka – narzędzie do połowu ryb, głównie rzecznych, wykonane z sieci rozpiętej na dwóch skrzyżowanych
pałąkach, osadzonych ruchomo na długim trzonku.
4 Chrust – suche gałęzie odłamane od drzewa.
Stefan Żeromski, Ludzie bezdomni, Wrocław 1987.
Temat 3.
Zinterpretuj podany utwór. Postaw tezę interpretacyjną i ją uzasadnij. Twoja
praca powinna liczyć co najmniej 250 wyrazów.
Bolesław Leśmian
Z lat dziecięcych
Przypominam – wszystkiego przypomnieć nie zdołam:
Trawa... Za trawą – wszechświat... A ja – kogoś wołam.
Podoba mi się własne w powietrzu wołanie –
I pachnie macierzanką – i słońce śpi – w sianie.
A jeszcze? Co mi jeszcze z lat dawnych się marzy?
Ogród, gdzie dużo liści znajomych i twarzy –
Same liście i twarze!... Liściasto i ludno!
Śmiech mój – w końcu alei. Śmiech stłumić tak trudno!
Biegnę, głowę gmatwając w szumach, w podobłoczach!
Oddech nieba mam – w piersi! – Drzew wierzchołki – w oczach!
Kroki moje już dudnią po grobli – nad rzeką.
Słychać je tak daleko! Tak cudnie daleko!
A teraz – bieg z powrotem do domu – przez trawę –
I po schodach, co lubią biegnących stóp wrzawę...
I pokój, przepełniony wiosną i upałem,
I tym moim po kątach rozwłóczonym ciałem –
Dotyk szyby – ustami... Podróż – w nic, w oszklenie –
I to czujne, bezbrzeżne z całych sił – istnienie!
Bolesław Leśmian, Z lat dziecięcych, [w:] tegoż, Poezje wybrane, Wrocław 1983.