Futbol to z jednej strony rozrywka uniwersalna. Czytelna na każdym kontynencie. Powszechna tak dalece, że Międzynarodowa Federacja Piłki Nożnej skupia dziś więcej państw członkowskich niż ONZ. Z drugiej strony – mecz piłkarski (zwłaszcza międzypaństwowy), jak mało który rytuał codzienny, integruje zbiorowość wokół zdarzenia, które na półtorej godziny nadaje sens temu, co polskie, niemieckie czy holenderskie.
Od hymnu, poprzez ekspozycję barw, odgłos bojowo dudniącego bębna wprowadzamy się w stan, gdy jasne jest, kim jesteśmy my, a kim są tamci. W meczu piłkarskim wyraża się bowiem podstawowa tęsknota za światem uporządkowanym, takim, gdzie jesteśmy my i gdzie są oni. Gdzie swój staje naprzeciw obcego. Ta tęsknota – dodajmy – opisywana po wielekroć przez antropologów kultury wydaje się szczególnie ważna w naszych globalnych i płynnych czasach, w których zmianę, nie zaś trwałość, przyjmuje się za normę.
Czarny Łoś – legendarny szaman z plemienia Siuksów Ogala – pouczał: „Zauważyłeś, że wszystko, co czyni Indianin, dzieje się w kręgu; dlatego że moc świata zawsze przejawia się w kręgu i wszystko stara się być okrągłe”.
W kręgu przejawia się także moc stadionu. Nie jest przypadkiem, że trybuny piłkarskie mają kształt owalu, kumulują energię do środka i są – jak nazywał to amerykański klasyk antropologii Edward T. Hall – dospołeczne, czyli sprzyjają intensyfikacji kontaktów między ludźmi. Nie przypadkiem też trybuny te tworzą jeden organizm, gdy unoszą się w rytmie meksykańskiej fali (która przyjęła się na całym świecie od mundialu w Meksyku w 1986 r.) albo eksponują olbrzymich rozmiarów barwy narodowe lub klubowe.
Podstawowym typem doświadczenia piłkarskiego jest bycie razem. Sama specyfika futbolu jako gry polega przecież na nawiązywaniu kontaktu. Podawana piłka (pomińmy tu może specyfikę zagrań niektórych polskich piłkarzy) jest środkiem komunikacji, ostatecznym celem gry są przecież nie indywidualne popisy (choć kochamy takich techników jak np. Cristiano Ronaldo), lecz zwycięstwo drużyny. Inaczej mówiąc: celem jest osiągnięcie takiej formy porozumienia, która okaże się skuteczniejsza od gry wrażego zespołu.
W antropologii kultury, jak w każdej dyscyplinie, istnieje grupa opowieści i anegdot wiecznie żywych. Jedna z nich traktuje o afrykańskim wodzu, który, odwiedziwszy Stary Kontynent, wrócił do swojej wioski z opowieścią, która z grubsza brzmiała tak: „I w zasadzie u nich to jak u nas. Ale raz zabrali mnie na taką wielką łąkę. Z kilkanaście wiosek się tam zebrało i śpiewało różne pieśni. A potem wbiegły dwie drużyny wojowników. I pojawił się ubrany na czarno szaman, który trzymał skórzany totem. Nagle szaman gwizdnął, wojownicy kopnęli totem i wiecie co wtedy? I wtedy spadł deszcz”.
Od tamtej opowieści – wszystko jedno: prawdziwej czy wymyślonej z antropologicznej potrzeby – jedno się nie zmieniło. Piłka nożna wciąż kryje w sobie ziarno nieprzewidywalności, emocji i magii, które dostępne są w doświadczeniu, a blakną w najdoskonalszym nawet opisie.
Niech nam wystarczy, że w piłkarskim kręgu przejawia się moc, by raz jeszcze sparafrazować Czarnego Łosia. Stary mędrzec wiedział, co mówi..
Na podstawie: Wojciech Józef Burszta, Mariusz Czubaj, ... i wtedy spadł deszcz,
„Niezbędnik Inteligenta Plus” 2010, nr 2